Moja przygoda z ŚDM zaczęła się w dość nietypowy sposób. Dziesięć dni przed wyjazdem kolega z Duszpasterstwa Akademickiego napisał, że zwolniło się miejsce, więc spytałam rodziców, czy mogę jechać i o dziwo się zgodzili, pojechałam.
Światowe dni młodzieży były niesamowitym przeżyciem, żeby to poczuć, trzeba tam po prostu pojechać. Żadna telewizja, radio czy świadectwo nie jest w stanie tego opisać.
Podczas wyjazdu już od pierwszego dnia czułam, że coś się we mnie zmieniło. Jakby sam Bóg ofiarował mi nowe duchowe życie. Był to czas modlitw, trudów, lecz przede wszystkim radości. Wszędzie było czuć dobro. To niesamowite, że w pewnym momencie swojego życia znajdujesz się wśród miliona ludzi, którzy czują to samo co ty, Boga.
Lizbona dała mi wiele. Pomimo że całe życie jestem katoliczką, coś się we mnie zmieniło. Poznałam wiele wspaniałych ludzi z całego świata z niektórymi mam kontakt do dziś, mimo że minęło już ponad dwa miesiące. Ostatnio dostałam pocztówkę, bardzo się ucieszyłam. Natomiast najbardziej jestem wdzięczna Bogu za jedną osobę, chłopaka, którego poznałam przez przypadek — gdybym nie pojechała, dowiadując się 10 dni przed, gdyby on się nie nawrócił rok temu, nigdy byśmy się nie spotkali, jednak Bóg tak chciał. Teraz jest jednym z powodów, dla których warto żyć. Spotkamy się ponownie już niedługo.